Przejdź do głównej zawartości

PGR BRÓDNO 1964 r.- reportaż

Ciekawy reportaż o PGR Bródno z 1964 r.

"PGR BRÓDNO"
„Do Polski przybyła wycieczka dziennikarzy skandynawskich. Program ich pobytu rozpoczął się od zwiedzania Państwowego Gospodarstwa Rolnego w Warszawie”.
Zawsze, gdy podobne informacje pojawiają się w prasie, czytelnicy podejrzewają dowcip lub chochlik drukarski. PGR w Warszawie? Przyzwyczajono się już jako tako, że ludzie hodują w wannie świnie lub trzymają cielaka na balkonie, ale stołeczny PGR przekracza wyobraźnię przeciętnego obywatela.
A przecież to prawda: w granicach Warszawy znajduje się duże państwowe gospodarstwo rolne. I to nawet w granicach tej dawnej Warszawy, sprzed zaborczego zagarnięcia przez nią większej ilości pól i lasów w promieniu kilkunastu kilometrów.
PGR-Bródno zaczyna się w sąsiedztwie cmentarnego muru, zaraz za pętlą tramwajową. Liczy 750 hektarów. Jest bazą zaopatrującą stolicę w warzywa, mleko, mięso, drób, jaja, kwiaty — jest także podręcznym celem wizyt, wycieczek z kraju i zagranicy, deską ratunku dla telewizji, prasy i kroniki filmowej, kiedy trzeba na gwałt tematu z głębokiej wsi, zbawieniem dla fotoreporterów, którzy muszą mieć natychmiast zdjęcie rasowego koguta lub wzorowego chlewu.
Trzeba to wreszcie brutalnie powiedzieć: w dostojnej stolicy naszego kraju istnieje wielkie gospodarstwo rolne, na którego polach faluje żytko, które posiada 250 krów dających 750 tysięcy litrów mleka rocznie, gdzie co tydzień wykluwa się 12 tysięcy kurcząt, skąd co roku otrzymuje miasto 3 tysiące stukilogramowych tuczników, 25 tysięcy kurcząt i 2 miliony jaj (po dwa na jednego mieszkańca!).
Kompetentne ministerstwa od tych rolno- hodowlanych rzeczy przybierają z biegiem lat rozmaite nazwy, a gospodarstwo na Bródnie niezmiennie zaopatruje ludzi w mleko, mięso, nabiał i warzywa za życia, a w chryzantemy i cyklameny po śmierci (vide cmentarz). To tu narodził się kiedyś i rozpoczął sensacyjne butelkowanie mleka słynny „Agril", komunalne dziecko stolicy.
Pan Władysław Gałka, brygadzista polowy, urzęduje na bródnowskiej roli od 1929 roku. Wspomina, jak kiedyś pracowało się „od słońca do słońca". O dawnych dyrekcjach wyraża się ciepło: „szajki".
Tyle to i historii mówionej. Pisanej brak w ogóle. Wiadomo tylko, że to, co dzisiaj nazywa się PGR-em, powstało z pięciu dawnych majątków i kilku prywatnych gospodarstw.
Stefan Kuczyński, aktualny „państwowy dziedzic", absolwent Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie, dysponuje wcale poważną załogą (w sezonie 200 osób), bogatym sprzętem i sporymi sumami pieniężnymi. Choć go łamie ischias, choroba zawodowa rolników, walczy bohatersko z konkurencją przemysłu podbierającego mu ludzi, szamoce się z gospodarstwem poszatkowanym na siedemdziesiąt oddzielnych kawałków, administruje pięcioma własnymi sklepami na Pradze, znosi cierpliwie dopusty Boże w postaci wycieczek i licznych komisji, brodzi w błocie jakby PGR leżał pod Hrubieszowem, a nie na warszawskiej ulicy Wincentego.
Kiedy go zagadnąć o plany rozwojowe, krzywi się reumatologicznie I powiada prawie jak ordynat Zamoyski:
— Żerań wschodni był nasz, oddaliśmy go pod budowę przemysłu. Coś nam tam jeszcze zabiorą na to i owo po drugiej stronie ulicy powstanie w przyszłej pięciolatce sześćdziesięciotysięczne osiedle mieszkaniowe. Ale nie zginiemy. Będziemy mieli na przykład największą w Polsce szklarnię ogrodniczą, ogrzewaną przez elektrociepłownię. Zabierzemy się kiedyś i do butelkowania mleka.
No, no, dumne zamiary!
Na razie wykorzystują dary cywilizacji, jak przystało na gospodarstwo odległe o niewiele minut jazdy tramwajem od gmachów ministerstw. Zainstalowali m. in. pierwszą w Polsce dojarkę mechaniczną — sto krów obsługiwanych jest teraz przez dwóch ludzi.
Jednym z nich jest wytrawny pracownik rolny, oborowy Jan Rak. Czy on także wykorzystuje dobrodziejstwa sąsiedniej cywilizacji?
— Panie Rak, Jak często jeździ pan do Warszawy?
— E, rzadko. Ostatni raz byłem za Niemca.
Wypuszcza się co najwyżej na pobliską ulicę Białołęcką na nieszpory. Woli pracować o kilka godzin dłużej niż jechać poza końcowy przystanek tramwajowy na Wincentego.
Może i racjo. Zawszeć na roli, wśród krów i kurcząt, człowiek nerwowo wypoczywa — po co mu zgiełk automobili i szalone tempo telegrafu bez drutu. A nie jest Rak jedynym mieszkańcem peryferyjnej Pragi, stroniącym przez całe dziesięciolecia od Warszawy...
Czas także podać do wiadomości wszem i wobec, że w mieście stołecznym około 11 tysięcy hektarów ziemi stanowią grunty orne i ogrody warzywne, że uprawia je 10 tysięcy ludzi. Należy ogłosić, że Warszawa posiada pogłowie bydła rogatego w ilości około 6 tysięcy sztuk, że jest tu 18 tysięcy świń, 1200 owiec, z górą tysiąc kóz i ponad 5 tysięcy koni. Z tego wszystkiego mniej więcej połowa przypada na Pragę.
Tak więc żarciki i kpinki z warszawskiego PGR-u należy uznać za niewczesne. Żyje w milionowym mieście wielu rolników, i to nie tylko tych z Marszałkowskiej.
Na pewno Bródno znajduje się w rolniczej czołówce stolicy. To tu najłatwiej spotkać człowieka za pługiem, tu najwięcej kobiet nosi fufajki.
Pola bródnowskie są wdzięcznym terenem nie tylko pod uprawę jęczmienia, żyta, pszenicy i owsa (około 400 hektarów), lecz i pod dzikie budownictwo. Nigdy nie ustaje wyścig między inwestującymi rolnikami a inspektorami budowlanymi, Ponieważ rzecz dzieje się w Warszawie, przeto nie brakuje genialnych pomysłów. Na przykład: najpierw stawia się dużą stodołę, potem kleci się wewnątrz mały domek mieszkalny, następnie rozbiera się stodołę. Mają też tutaj swoje wypróbowane metody obrony przed władzą: przychodzi inspektor i każe mieszkańcom opuszczać wzniesioną bez zezwolenia chałupę gospodyni w ciąży (prawie zawsze jest w ciąży) wskakuje na stół i krzyczy; „Tknij mnie, to skoczę!", a jak skoczy — wiadomo — ktoś będzie odpowiedzialny za los dziecka i matki.
Obiekt zwany „PGR-Bródno” tych kłopotów ojcom miasta nie przysparza. Przeciwnie, jak trzeba tradycyjnego prosiaka w całości na półmisek, telefonuje się do dziedzica Kuczyńskiego, a on to jakoś załatwia. W ogóle należy pamiętać o tym ważnym żywicielu stolicy, o jego wzorowych chlewniach, oborach i kurnikach stojących tuż za przydrożną tablicą „Taryfa druga”, znakiem dla taksówek.
Nie obowiązuje już natomiast taryfa opłat rogatkowych, ustalona w 1882 roku przez jenerał-gubernatora warszawskiego. Postanowił on mianowicie, że pobiera się: od każdego idącego luzem konia, osła, muła, byka, krowy, wołu - 8 kopiejek, od każdej pędzonej świni — 4 kopiejki, od źrebięcia, kozy, cielęcia, owcy i barana - 3 kopiejki. Ważne! Od opłat rogatkowych zwolniono wagony miejskiej drogi konno-żelaznej, karawany oraz czyściciela miejskiego, sprzątającego padlinę i łapiącego psy.
Tych przeszkód nie ma więc, a pan na pegeerowskich morgach może i chyba nawet musi słać tysiące zwierzyny rzeźnej oraz drobiu w kierunku śródmieścia Pragi.
Jest PGR-Bródno przede wszystkim wielkim stołecznym badylarzem. Nawet późną jesienią można tu zobaczyć całe Himalaje kalafiorów i kapusty, które — ponoć — rosną w pryzmach, ściągając soki z liści i głąbu. Badylarstwo podmiejskie, zwłaszcza wiosną, gdy łupi się z ludzi skórę za nowalijki, może być złotą żyłą. PGR-Bródno zamierza tę żyłę intensywniej eksploatować, co mu się na pewno uda — jeżeli, oczywiście, nie będzie tego czynił „na żyłę".
Mieszkańcy Warszawy! Pomyślcie czasem życzliwie o tych, co w stolicy realizują nowoczesne metody nawożenia, którzy stosują płodozmian na roli i którym udało się zmechanizować udój.
O. Budrewicz, Bedeker warszawski, t.3, Praga, Czytelnik 1964, s. 86-91. 
Reklama: Rzeczpospolita 286, 1930 r.
Zdjęcie: pole PGR między Bródnem a Lasem Bródnowskim w 1992 r., opis: 
http://warszawazacisze.blox.pl/…/Jak-ze-starej-pocztowki.ht…

Komentarze